Abbildungen der Seite
PDF
EPUB

przez to w ziemię nie wpadła, a Francya, Szwecya lub Anglia nierozebrałyby jej pomiędzy siebie w trzy kawały. Upadek nasz leżał tylko w interesie trzech sąsiadów i oni to stworzyli ową konieczność, którą śmie tak zuchwale głosić w obec świata p. Alexis de St. Priest. Smutna to rzecz, bo p. Alexis de St. Priest jest Francuzem. Nie od Francyi to spodziewała się Polska takiej uczonej doktryneryi. Niemamy o to żadnego żalu do Francyi, p. de St. Priest wyparł się prawie ojczyzny: jego to ojciec podobno służył w wojskach carskich w r. 1812-1814 przeciwko Napoleonowi i Francyi; jego to ojciec wkroczył z hordami najezdzców całego świata za Ren do Francyi. Sam uczony autor rodził się na północy, w owej stolicy którą Wolter sławił, a w której mieszkała wspaniała filozofów i tolerancyi Semiramida północy; rodził się p. de St. Priest z kniaziównej wychowanéj na dworze petersburgskim, mieszkał sam długo w Rossyi, miał tam wszelkie sympatye. Zachwycił też i powietrza historycznego, które ziemie litewskie i ruskie każe nazywać przywróconemi do carstwa, więc może i nic dziwnego, że usprawiedliwić mu się zachciało drugą ojczyznę, którą więcej kochał niż pierwszą, powstającą w imie wolności. A jednak zawsze to nam smutno, że ten niespodziewany nasz nieprzyjaciel nosi nazwisko francuzkie, że pisał po francuzku jako w swoim rodowitym języku.

་་ཡར་མ།

P. de St. Priest prawił umyślnie o Polsce dla Francyi, bo ci dziwni lekkomyślni Francuzi chowają w sercu swojém niepotrzebne jakieś spółczucia, mają zawsze jakieś grzeczne, pochlebne, okrągłe słówka dla Polski, nie wiedzieć dla czego. Nieznając téj sprawy bliżéj, a po chrześciańsku sądząc, że nieszczęście zasługuje zawsze na łzy i wsparcie, Francuzi ci nieraz na swoich posiedzeniach parlamentarnych rozprawiali • Polsce i mądrego króla swojego Ludwika Filipa zmuszali do tego, że słuchał o niej w adresach przez izby sobie składanych, a potém nawet za drugiéj już nieszczęśliwej pamięci Rzplitéj podnosili w Paryżu bunty za sprawą Polski. Na co to wszystko? P. de St. Priest tedy chce Francyą nauczyć rozumu, chce powiedzieć jej, że niewarto tyle się troszczyć o te miliony nieszczęśliwego, gnębionego pod wszelkim względem narodu. Zdala od panegiryku i klątwy, p. de St. Priest postawi rzecz w należytem świetle. Polska tedy musiała upaść, bo dłużej istnieć niemogła. Żeby się uratować, powinna była podbijać sąsiadów (?!), co dla niej oczywiście czystém było niepodobieństwem. Zarzuty robią Francyi, że dopuściła podziału, zarzuty te bardzo niesprawiedliwe, bo ani Ludwik XV, ani Choiseul, ani d'Aiguillon niemogli przeszkodzić temu co być musiało, i gdyby chcieli czynnie plątać się w owe sprawy, naraziliby tylko godność Francyi, nic dla Polski niesprawiwszy. Choiseul jednak zapuścił się zbyt daleko i dla tego dobrze się stało dla sławy ministra, że wła dzy zawczasu ustąpił innemu. Tylko przyjaciele Choiseula wmówili we Francyą i w Europę, że książę nie dałby nigdy rozebrać Polski. Niedać albowiem, nie było ani w jego ani we Francyi siłach. Dzisiaj znowu płotą nierozważnie, że hańba Ludwika XV kiedy patrzał spokojnie na wszystko co podówczas działo się w Polsce za sprawą sąsiadów, spo

dliła Francyą; utrzymują nawet, że tę krzywdę szlachetnemu narodowi wyrządzoną, rycerska, chrześciańska Francya koniecznie powinna jest naprawić. Marzenia dziecinne! p. de St. Priest lituje się nad takiem zaślepieniem ludzi, co mają serce i śmiało spoglądają w oczy innym, a śmieje się z nich, że marzą, bo jak Francya nie mogła ocalić Polski w XVIII wieku, tak i dzisiaj wydźwignąć jéj nigdy nie zdo U p. de St. Priest skończyło to się już raz na zawsze, jak widzimy, z tą marą Polski. Dla tego niewyraźnie przymawia oppozycyi Filipowskiej, która czasem słówkiem zimnéj przyzwoitości o Polsce przemówiła; tego nawet darować jéj nie może autor legitymista, dla którego nie istnieje historya Francyi od r. 1789. Zresztą p. de St. Priest radby, żeby wyrzuty za upadek Polski spotykały i Anglią, boć i to mocarstwo winne było rozbioru i patrzało z założonemi rękoma spokojnie wówczas gdy się dokonywał. Wyrzuty te mogłyby jednak, dodaje autor, Anglią spotkać li tylko od takich półgłówków, jacy zasiadali w parlamentach francuzkich lat ostatnich. Ale Anglia, mądra i wielka, ma się rozumieć, niema takich reprezentantów, którzyby przez lat 18 ciągle wołali na ministrów, że trzeba zmyć hańbę z przodków co dali Polskę rozszarpać. P. de St. Priest zapomina, że role Anglii i Francyi nigdy nie były równe w Europie: Anglia była i jest dotąd wielkim kantorem kupieckim, a kupiec ze stanowiska jedynie swojego interesu pojmuje to wszystko, na co Francyi bezinteresownie miłością serce mocno zabije, bo Francya miłością w dziejach była wielka, jak Anglia potężna swoim handlem i ostatkami téj miłości dzisiejsza Francya żyje, póki znowu jéj w sobie mocniej nie wzbudzi. Stany Zjednoczone są także wielkim kantorem, a przecież Yankesom chociaż republikanami są, tylko własna smakuje wolność, a choćby chodziło i o drugą jaką Rzplitą to włożą na nią bez skrupułu kajdany, kiedy im tak wypadnie: tak było i w ostatniej wojnie krymskiej, Stany Amerykańskie nie obstawały za sprawiedliwością i cywilizacyą, ale za Moskwą. Pokazało się później, że i Anglia była nie za sprawiedliwością i cywilizacyą, jeno przeciw flocie moskiewskiej.

[ocr errors]

Rezultatem tedy wstępnych rozumowań p. de St. P. jest, że Francya 1 Europa niewybiorą nigdy pomiędzy sprawą obcą a nieporządkiem i tego przekonania widzi nawet uderzający symptomat w téj właśnie okoliczności, że po rewolucyi lutowej obojętność dla Polski zastąpiła miejsce gorących a modnych przez czas jakiś sympatyi. Otóż klucz zagadki dla czego tak myśli p. de St. Priest. Dla niego Polska jest zawsze narodem anarchistów, buntowników, socyalistów wszelkiego rodzaju. To tak zupełnie jak o nas myślą ci wszyscy co Rzplitę rozebrali, straszą oni Polską Europę jak widmem. Przed Kościuszką wmawiali w nas, żeśmy Jakobini, że mamy kluby, że zaczniemy rychło się mordować, jak mordował Robespierre we Francyi; wiedzieli zgóry, nawet co będziemy robić, jak używać swojej wolności i dla tego chcieli ocalić cywilizacyą, która ujęta między takie dwa wulkany, jaki był jeden we Francyi, a jaki wiedzieli, że rychło będzie drugi w Polsce, musiałaby się rozpaść koniecznie. Charakter słowiański i łagodny narodu i cała nasza historya, która niema

w sobie obrazów zemsty i zaciętości, czego zresztą dowody otrzymali trzéj nasi dobroczynni sąsiedzi, nawet już po naszym upadku w formie dawno-szlacheckiej, mgłą zaprowadzają im oczy. Polska przez ciąg lat 300 panowania swojego w Prusiech, ani jednego Niemca nieprzerobiła na Polaka, tak była wyrozumiałą i łagodną; całe narodowości dobrowolnie oddawały się w jej opiekę, bo wiedziały o tém, że wolność i oświata jest w koronie naszéj i w Litwie, i ta Polska miała po robespierowsku mordować! Były głosy zbyt wybitne, rewolucyjne i u nas to prawda, ale gdzież ich wtedy w Europie za rewolucyi francuzkiéj nie było? Nawet i cienia prawdy w zarzutach Moskwy i Prus w r. 1792-3 miotanych upatrzyć niepodobna, baranek tylko wilkowi mącił wodę, a przecież pod pozorem wytępienia klubów i Jakobinizmu, odważano się po raz drugi na rozbój jawny i publiczny. Tak samo jest i dzisiaj: przegraliśmy sprawę, więc za to pokutujemy ciężko, dla tego kładą na nas potwarze. Europa niechce widzieć wielkiej miłości, jaką mamy dla ojczyzny, miłości którą żyjemy, dla któréj pracujemy gnijąc po więzieniach, wstępując na rusztowania; Europa niechce się domyśleć prawdy tak ocżywistéj, że chwytamy za lada pozór aby mieć jakąś nadzieję; niechce rozumieć tego, że jeżeli Polacy pokazywali się niepotrzebnie na barykadach w r. 1848, bynajmniej to nie przez żadną wyłączną miłość dla rewolucyi, jeno dla dobicia się niepodległości. Tylko we Francyi, w tym kraju klassycznym zaburzeń ulicznych, mogą się napotkać ludzie, którzy lubią, kochają rewolucyą, dla niéj saméj. A przecież w wiekopomnem ostatniém powstaniu naszém, co pokazało że żyje Polska cała aż pod Dniepr i Dźwinę, nie chodziło nam bynajmniéj o zasady, o wolność nawet konstytucyjną, tylko głównie o byt polityczny, o ziemię; myśleć o formie rządu było nam wtedy rzeczą zbyteczną. Myśmy ojczyzny chcieli, do braci wyciągaliśmy ręce, nie do rewolucyi. Co większa, kwestyi włościańskiej, sprawiedliwości dla ludu myśmy jeszcze wtenczas dobrze nierozumieli; mogliśmyż myśleć o czém inném?

[ocr errors]

Te wstępy p. de St. P., ten wypadek jego rozumowań, na który wskazaliśmy, wyjaśniają nam okoliczność, dla czego postawił na świeczniku tak draźliwą kwestyą; pisał, widać, pod wrażeniem chwili i dla chwili. Wspomina o spółczuciach niemieckich, które nas tak mocno zawiodły na sejmie frankfurckim. Usprawiedliwia to godło polskie, które położył na czele swéj uczonej pracy: „póki świat światem, Polak Niemcowi nie będzie bratem." Rzeczywiście, w tém godle, które się stało już poniekąd przysłowiem narodowém, leży wielka prawda, Polak się z Niemcem niezgodzą, są to dwie sprzeczności, dwie zasady. Polak nigdy nie liczył na szczere spółczucia niemieckie. Bogiem a prawdą powiedziawszy, Polak nie liczył téż bardzo na sympatye w ogóle, nawet zaniemieckie, to jest europejskie. Minęły już czasy wojen krzyżowych, w których tysiące i całe narody szły za morze zdobywać ziemię uświęconą przez krew Chrystusa; Polak dzisiaj tylko wierzy w interes Europy, liczy na własne siły duchowe. Interes jednych państw rozszarpał Polskę, interes drugich może ją przywrócić do życia, może jej pomodz w usiłowaniach odzyskania nie

podległości. Ale jakże tam wierzyć w jakąśkolwiek, chociażby najmniejszą przyjaźń niemiecką, kiedy Niemiec nic nie robi dla Boga, dla ojczyzny, dla idei praktycznej, chyba coś uczyni dla oderwanéj, bo to nic niekosztuje, chyba troszkę zajęcia umysłowego, a wszystko poświęci dla materyalizmu. Powstanie Polski zadałoby cios śmiertelny jednemu z państw niemieckich, a to państwo przeważne u Rzeszy, dumne swoją intelligencyą nie lubi zapewne żeby mu dawniejsze dzieje przypominać. Krzyżacy i dzisiaj żyją, spanoszywszy się na łupach skrwawionych naszego narodu. Co robią, robią skutkiem wiekowéj polityki Niemców względem słowiańszczyzny i to co robią byłoby w stanie zatrzeć wszystkie dla nas sympatye niemieckie. Urodziło się państwo owe z nienawiścią dla Polski jeszcze Jagiellońskiej i świetnej i dopięło celu swego; miałożby dobrowolnie zstępować ze szczytu potęgi i sławy? Póki się to państwo wykluwało, Polska stała przy niem i dla tego księstwo hołdowne niemogło spojrzeć śmiało w oko królowi i panu; byt udzielny Prus ciągle był narażony dzisiaj tego przeciwnika niema, Prusy go niechcą budzić, żeby się znowu ciągle nie obawiać. Ale sprawy wczorajsze nierozegrane są jeszcze dzisiaj i p. de St. P. niepotrzebnie rozpacza. Innowiercy darowalibyśmy jeszcze te złowieszcze przeczucia, te dowody chwytane z własnych usposobień, z nienawiści i przesądów narodowych; ale trudno niesmucić się, kiedy katolik tak rozprawia, bez wiary, bez nadziei, bez miłości Legitymiści francuscy choć nie wszyscy występują za Polską, sprawę jéj uważają za świętą, to jest za prawowitą i katolicką, p. de St. P. i pod tym względem nawet wyłączył się od legitymistów, bo jest na wpół sysmatykiem.

"

[ocr errors]

Raz u Talleyranda na wsi rozmowa zeszła niechcący do spraw polskich. Nigdyby rozbiór nie nastąpił w naszych czasach," mówił sławny dyplomata. „Któżby temu przeszkodził?" zapytał się ktoś ciekawy. Wolność prassy," odpowiedział Talleyrand. Tak może nie jest; ale gdyby tak było, w cóżby się obróciły rozumowania p. de St. P.? Polska zginęła dla chwilowych okoliczności i zginąć mogła li tylko w jednym XVIII wieku, za światłych czasów wolterjanizmu 1 materyalizmu; przedtém niktby się na taki czyn ohydny gwałtu nie odważył. Filozofia, upadek wiary i moralności zdobywcom rozwiązały ręce. Dzisiaj zasłoniłaby nas może od upadku wolność prassy, która w pośród budowli wzniesionej przez filozofię XVIII wieku, jeszcze jedna zachowała jakie takie poczucie sprawiedliwości, zaletę, którą jéj tutaj przyznaje dyplomata, znany w świecie szeroko, jako człowiek pełen przewrotności i rachub politycznych. Ale pan de St. P. i Talleyrandowi nie wierzy z téj racyi, że i dzisiaj Francya chociaż przy wolności prassy, dźwignąć nie może Polski. Otóż prassa odnosi tylko zwycięstwa moralne, a jak w téj sprawie grałaby rolę tylko odporną broniłaby zasad uczciwości. Inna rzecz dźwigać, budować gmach, inna rzecz stary naprawiać, by się nierozsypał a więcej może dla tego, by go źli a chciwi ludzie nie rozebrali do cegiełki.

Ale na świecie, na którym dzisiaj wszystko możebne, trzebaby do

[ocr errors]

prawdy rozpaczać, gdyby się przypuściło, że tylko jedna sprawa narodu polskiego, sprawa, dla któréj na nieszczęście nasze, nawet p. de St. P. ma jakieś niepewne, nieokreślone sympatye, co widać z kilku słów jego czułych a chrześciańskiem politowaniém nad niedolą tchnących, żeby ta jedyna sprawa, z natury swojéj, nie miała już żadnej nadziei. Jakoż widzimy, że każde ważniejsze starcie się w Europie, porusza zaraz sprawę polską. Od rozbioru ostatniego, ileż to razy sprawa nasza stawała się kwestyą wojny i dyplomacyi? Legiony, konfederacye jeneralne Rzpltéj niedoszłe na Wołoszczyznie i układy z Passwan-Oglu, marzenie Pawła w Petersburgu bardzo bliskie rzeczywistości, potém wyprawa na Prusy, grzeczności Aleksandra w Puławach i wezwanie Kniaziewicza do formowania kadrów polskich, utworzenie księstwa warszawskiego, szarpanie Austryi, wreszcie tak nazwana przez cesarza Francuzów druga wojna polska, która musiałaby się była skończyć, w razie gdyby była poszła szczęśliwiéj, odbudowaniem politycznem Polski w sile narodowej, potém szczere zachcianki cara Aleksandra, aby raz tę kwestyą draźliwą zakończyć, więc z tego powodu plany konstytucyjnego królestwa litewskiego przed drugą wojną z Napoleonem, potém spór o Polskę na kongresie, nadzieje połączenia gubernii z Królestwem na sejmach zapowiadane, bo car chociaż się zraził cokolwiek oppozycyą Niemojewskich i wybuchami karbonarów na południu Europy, co jedno z drugiem dziwnie pomięszał uważając to i tamto za wypływ téj saméj myśli rewolucyjnej, burzącéj, zuchwałéj, jednak ciągle aż do śmierci myślał o sposobach odbudowania Polski na większą skalę, daléj spiski Moskali, powstanie nasze z r. 1830 nieszczęśliwe ale wielkie znaczeniém swojém jako orężna protestacya narodu, targanie się konwulsyjne Europy w r. 1846 i 1848, wreszcie ostatnia wojna wschodnia, były to wszystko wypadki europejskie, na których dnie leżała zawsze sprawa polska. Jedne Prusy tchnęły widoczną niechęcią dla narodowości naszéj. Moskwa myślała długo o poprowadzeniu odbudowania na własną rękę; prawda że car musiał tutaj walczyć z uporem swojego narodu, który jako wcielenie się schyzmy będzie zabijał dopóki żyje. Nawet Austrya miała swoje chwile szczęśliwe, w których niebyłaby daleko od myśli odbudowania Polski, gdyby jéj tylko dla którego arcyksięcia udało się tron Jagielloński zabespieczyć. W dziejach ostatnich stosunków naszych z Moskwą, jedno tylko panowanie Mikołaja stanowi krwawy i bardzo wyjątek: Paweł był szalony, ale nam dobra serdecznie życzył, za Aleksandra Litwa miała i język i prawa, edukacyą i wszystko nieomal narodowe, a i dzisiaj zwłaszcza po wojnie wschodniéj, rada nierada Moskwa chwilami na drogi carów Pawła i dawnego Aleksandra się zwraca. Biada byłaby Europie, gdyby Moskwa dla interesu własnego, zrzuciwszy z siebie mongolskie okowy, odetchnąwszy jaką taką sprawiedliwością, bo całkowitej od niej spodziewać się trudno, póki chowa wiarę syzmatycką, biada Europie, gdyby Moskwa inaczej namyśliła się i postawiła na téj drodze krok stanowczy. Rozwiązanie w Turcyi zbliża się, Moskwa chce łupów i mieć je będzie ale nie z Polską....

« ZurückWeiter »